Zapraszamy do lektury pełnego opowiadania!





- Pustka nie jest już dłużej miejscem, w którym mogę mieszkać. Ten świat jest o wiele ciekawszy. - Twarz nieznajomej rozjaśnił niewinny uśmiech. Okręciła się na pięcie, a jej brudne i zbite włosy przez chwilę zafalowały - Tutaj mam wielu przyjaciół.

Skinęła dłonią i więzy opadły z Blackwalla, jakby ich nigdy nie było. Szary Strażnik przetoczył się poza zasięg tarczy Morrigan i poderwał z ziemi, rześki i zwinny jak zwykle. Jednak twarz miał zniekształconą grymasem, sam nie, przerażenia czy furii i w niczym nie przypominał wojownika, który wyprowadził nas z gniazda apostatki. Błyskawicznym ruchem sięgnął do cholewy i wydobył krótki, wątki sztylet.

Gdzieś boku usłyszałem krzyk śmiertelnie rannego qunari. Hurlok, potężne stworzenie o skórze pokrytej plątaniną tatuaży, ciął szarżownika mieczem, zgrabnie omijając napierśnik. Ostrze weszło głęboko w bok. Qunari potknął się i, wciąż nie wypuszczając miecza, opadł na jedno kolano. Nie zdołał już zadać ciosu. Kilka genloków skoczyło mu na plecy. Kąsały na oślep, pożerająć wciąż żywą ofiarę, jakby owładnął nimi demon głodu. Hurlok z rykiem rozpędził pobratymców i stał jeszcze chwilę nad konającym qunari, jakby napawał się jego upadkiem. Dopiero teraz spostrzegłem, że miał twarz dziecka, delikatną i słodką twarz pięcioletniej dziewczynki o bladej, porcelanowej skórze i z wielkimi błękitnymi oczami, którą pokazano nam w pałacu Val Royeaux, kiedy obiecywaliśmy, że sprowadzimy z powrotem córkę arla, jeśli tylko odnajdziemy ją żywą. Ma na imię Arlaine, wysyczała do nas jej matka, wyschnięta, arogancka kobieta o głosie, który równie dobrze mógłby należeć do piaskowej żmii. Macie mi ją sprowadzić z powrotem.

I wierzcie mi, panowie, gdyby to tylko było w mojej mocy, zabrałbym tę słodką Arleine prosto na dwór cesarzowej. Może gdyby tak stanęła pośrodku sali posłuchań ze strzępami flaków qunari w ustach, wydusilibyśmy tych kilka zatajonych drobiazgów, które sprawiły, że zdychaliśmy kolejno na tych bagnach, nie rozumiejąc nawet, z czym walczymy.

Morrigan zawyła. Z jej prawej dłoni posypały się błękitne iskry, jednak żadna nie zdołała dosięgnąć Szarego Strażnika. Opadały z sykiem i gasły w gnijącej trawie.

Dziewczynka w samodziałowej koszuli znów okręciła się na pięcie. Czarne włosy wzbiły się i zafurkotały wokół niej jak stado kawek, na chwilę przesłaniając całą postać. Kiedy znów się scaliły, stała przed nami wysoka, siwowłosa kobieta w stalowym diademie na czole.

Czarodziejka cofnęła się odruchowo i niemal oparła plecami o kłody, które ściągnęliśmy na środek kępy, żeby choć trochę osłonić inkwizytorkę.

- Nie jesteś nią! – zaskowyczała Morrigan. Widziałem jednak, że jej koncentracja słabnie, tarcza wokół noszy z inkwizytorką falowała, jakby miała za chwilę opaść. – Nie jesteś moją matką!

- Doprawdy? – Kiedy tylko istota przemówiła, wiedziałem, wierzcie mi, byłem tego pewien, że przemawia głosem Flemeth, a może nawet jest nią naprawdę, bo nie wiedzieliśmy nawet czy na pewno nie żyje. – Czy wolisz mnie w tej postaci, córko?

Zawirowała. Kawałki czarnej skóry oderwały się od jej stroju i przemieniły w chmurę czarnych ptaków, po czym poderwały się z krakaniem, jakby miały nam wydziobać oczy. Odruchowo zasłoniłem twarz ramieniem, a kiedy je opuściłem, zobaczyłem przed sobą smoka.

Zamarliśmy. Qunari i pomioty, dotąd spleceni w walce, gapili się ze zgrozą na potwora, kiedy wspiął się na tylne łapy i zionął ku nam płomieniem. Rzuciłem się na ziemię, modląc się, żeby tarcza czarodziejki mnie przepuściła, bo teraz Morrigan była moją jedyną szansą i tylko ona mogła powstrzymać to monstrum. Poczułem chłód, ale powietrze wokół stało się świeże i słodkie, jakbym wyszedł z okopconej izby w mroźny poranek przedwiośnia. Lodowaty podmuch popchnął mnie naprzód i oto leżałem obok inkwizytorki za stertą bali, przyciskając do piersi moją drogą Biankę.

Zaledwie kilka kroków przed nami Morrigan stała przed półokręgiem płomieni, które zbiegały się i pełzły ku niej, sięgając ognistymi jęzorami aż do jej stóp, obutych w eleganckie czarne pantofelki ze srebrną sprzączką. Ale poza nimi niewiele więcej zostało z wcześniejszej elegancji czarodziejki. Suknię miała osmaloną, na twarzy brud przemieszany z potem, ale nadal nie opuściła rąk i najwyższym natężeniem woli oraz czarnoksięskiego kunsztu podtrzymywała chroniące nas zaklęcie. W tej chwili zobaczyłem, jak będzie wyglądała jako stara kobieta, z pomarszczonymi policzkami, obwisłym podbródkiem i supłami żył na wychudłej szyi. I wierzcie mi, w tej chwili musiały być podobne z Flemeth jak dwie krople wody, zupełnie jakby cząstka wiedźmy, ukryta dotąd głęboko pod skórą Morrigan, wypłynęła nagle na powierzchnię.

Jednak to nie wystarczyło, żeby powstrzymać smoka. Potwór wydobył z siebie przeraźliwy ryk, odzierając resztki liście z potrzaskanych drzew. Jakby w zdziwieniu, potrząsnął głową i ponownie zionął, zalewając naszą kępę ogniem. W jednej chwili wszystko ogarnęły płomienie. Zobaczyłem, jak Żelazny Byk uskakuje w bok z prędkością zaskakującą u kogoś tak potężnego i rzuca się w błotnistą wodę. Ostatni z szarżowników miał mniej szczęścia. Leżał tuż przy boku smoka, niemal niewidoczny pod plątaniną pomiotów, które nawet teraz, konając, gryzły go i drapały pazurami, tak że nie wiedziałem, czy zginął wcześniej, czy też powalił go dopiero smoczy ogień. Potwór nie oszczędzał zresztą także pomiotów. Na moich oczach hurlok o twarzy słodkiej małej Arlaine rozsypał się w popiół nad trupem qunari. I mówię wam, nawet płonąc, nie przerwał upiornej uczty.

Błoto parowało z sykiem. Wszędzie unosił się tłusty dym, skrywając cielsko potwora i tylko wąska głowa poruszała się ponad nim szybkimi, wężowymi ruchami, wypatrując kolejnych ofiar. Smok miał żółte tęczówki, przecięte wąską, pionową źrenicą i kiedy jego spojrzenie zatrzymało się na chwilę na mnie, mimowolnie zacząłem pełznąć w tył, szukając jakiejś osłony, czegokolwiek, co pozwoli mi się ukryć przed tym strasznym wzrokiem. Wprawdzie Morrigan nadal broniła przystępu do inkwizytorki i mojej skromnej osoby, ale jej ramiona uginały się coraz bardziej pod niewidzialnym ciężarem i nie dawałem jej już wiele czasu.

Zaledwie zdołałem to pomyśleć, owionął gorący podmuch mnie tak, że natychmiast zacząłem się krztusić i kaszleć. Do oczu napłynęły mi łzy. Ale nawet walcząc desperacko o kolejny haust powietrza, rozumiałem, co się właśnie stało.

Morrigan nie utrzymała zasłony. Oddawała nas smokowi na pastwę.

Raptem coś, jakiś błysk przeczucia a może wrażenie ruchu, niemal niedostrzegalne, gdzieś na granicy wzroku, kazało mi spojrzeć w bok. Blackwall – mój druh, nieskazitelny Szary Strażnik, któremu jeszcze niedawno byłbym skłonny powierzyć własne życie – zdołał jakoś uniknąć smoczej pożogi i czołgał się teraz po wyschniętej, popękanej ziemi ku inkwizytorce.

Błyskawicznie podrzuciłem Biankę i nie celując, wypuściłem bełt. Nie pytajcie mnie, co zamierzałem. Nie jestem nawet pewien, czy celowałem w Strażnika, czy w inkwizytorkę, wszak śmierć każdego z nich zakończyłaby w okamgnieniu tę nieszczęsną wyprawę. I wierzcie, że wówczas chciałem już jedynie wrócić do domu i zasiąść nad dzbanem wina z takimi zacnymi osobami jak wy, i z każdym wychylonym kielichem coraz szczerzej wierzyć, że nic podobnego nigdy mi się nie wydarzyło, nigdy nie wyruszyłem na poszukiwanie wnuka złotnika Rhegisa i nie postawiłem stopy na przeklętej ziemi Moczarów Nahashin. Chciałem wierzyć, że wszystko to było jedynie czczym wymysłem, garścią przechwałek, jakie rzuca się na stół zamiast miedziaków, żeby kupić sobie odrobinę strawy i kielich czy dwa wina.

Jednak Bianka, moja najwierniejsza towarzyszka, zaśpiewała dla mnie, i tamtej nocy to ona uratowała nam wszystkim życie, podobnie jak wiele razy wcześniej, kiedy wędrowałem z Hawke, Bohaterem z Kirkwall. Bełt wbił się w prawe ramię Blackwalla, tuż poniżej barku. Szary Strażnik upadł bez jęku, wciąż z tym samym, martwy wyrazem twarzy, co wcześniej. Za to smok ryknął przeraźliwym i przysiągłbym, pełnym bólu głosem, jakbym i jego zdołał zranić. Wzbił się w powietrze, podrywając sprzed nas płaty twardej, spieczonej ziemi i zawisł nad nami, ogromny i spęczniały od złości. W tej samej chwili Morrigan uniosła ramiona i wypowiedziała jedno słowo, którego ani nie zrozumiałem, ani nie chciałem zapamiętać i cisnęła w smoka smugą skoncentrowanej, śnieżnobiałej magii. Poprzez kłęby dymu patrzyłem oniemiały, jak czar rozrasta się błyskawicznie, oplątując potwora ciasną pajęczyną i krępując ruchy, aż wreszcie runął ciężko na ziemię. I znikł równie raptownie, jak się pojawił.

- Naprawdę myślisz, że tak łatwo zdołasz mnie odesłać? – Bosonoga dziewczynka uśmiechnęła się z drwiną.

I w chwilę później już jej nie było.

Czarodziejka ze znużeniem usunęła się na ziemię i oparła plecami o pnie, więc nie widziałem jej twarzy, ale byłem pewien, że starcie z dziewczynką – czymkolwiek była – kosztowało ją znacznie więcej niż chciała pokazać. Ale jeśli mam być szczery, to nie Morrigan zaprzątała mnie w tamtej chwili.

- Zabijcie mnie – odezwał się znękanym głosem Blackwall. – Zew Mrocznych Pomiotów staje się z każdą chwilą silniejszy. Nie umiem mu się już opierać.

Strażnik prawie nie krwawił i nie zwracał żadnej uwagi na tkwiący w ramieniu bełt.

- Świetny pomysł. – Byk, jak to miał w zwyczaju, pojawił się bez ostrzeżenia. W jaki sposób coś tak ogromnego potrafi się poruszać tak cicho? – Należało to zrobić już znacznie wcześniej.

Jednym szarpnięciem zerwał z ramienia Strażnika stalowy naramiennik i odsłonił skórę, pokrytą gęstą plątaniną skażenia.

- Od kiedy to trwa? – zapytał beznamiętnie.

- Pokąsały mnie tam, w gnieździe – odpowiedział Strażnik. – Ale nie spodziewałem się, że skażenie rozprzestrzeni tak szybko.

Mimowolnie wzdrygnąłem się na wspomnienie tego, co nas spotkało w siedzibie apostatki. Morrigan bez wahania prowadziła nad przez bagnisko i już drugiego dnia po opuszczeniu ostatniej osady natrafiliśmy na ślady dzieci, wiecie, odciski bosych stóp w błocie, jakieś strzępy szmat, wstążki porozwieszane na gałęziach, pogruchotane drewniane zabawki. Słusznie mówicie, panie, powinna nas zaniepokoić ta łatwość, z jaką odnaleźliśmy trop. Ale nie zaniepokoiła. No, może martwiły nas trochę spopielone kręgi, na które natykaliśmy się coraz częściej. Nie dzieliliśmy się jednak swoimi obawami, uznawszy w milczeniu, że jest opary bagniska mogą wywierać i taki skutek. Podążaliśmy za Morrigan, przekonani, że nie musimy się niczego lękać.

Wszystko zmieniło się w kryjówce apostatki. Z pozoru łatwo ją było przeoczyć - ot, jeszcze jedna grząska kępa, pokryta łoziną i oparszywiałymi wierzbami, minęliśmy już takich z tysiąc – ale tropy dzieci zagęszczały się wokół niej, jakbyśmy doszli do ludnej osady. Nie, nie podejrzewaliśmy pułapki. Przecież prowadziła nas sama Morrigan, Wiedźma z Głuszy, a towarzyszył jej Szary Strażnik i inkwizytorka, że nie wspomnę o Byku i dwóch tuzinach jego szarżowników.

Choć Byk, muszę przyznać, nie dał się zwieść tej sielance i nalegał, żebyśmy posłali przodem zwiadowców, zamiast pchać się cała gromadą, jakbyśmy w zimową noc cisnęli się do gospody. Morrigan zbyła go jednak niecierpliwym prychnięciem. Bo Morrigan, moi zacni ziomkowie, dobrze wiedziała, czego szuka.. Nie wyruszyła na tę wyprawę z powodu zaginionych dzieci, ale zupełnie innego dziecka, którym sama niegdyś była i które nigdy nie zapomniało bagiennego odoru swojego dzieciństwa. Morrigan parła zatem naprzód, zawczasu rozgrywając w myślach walkę z matką i obracając na języku słowa, które wypowie nad jej truchłem.

Najpierw jednak wleźliśmy do zagrody wiedźmy. Nazywam ją zagrodą z braku lepszego słowa, bo w gruncie rzeczy była to gmatwanina jakichś płotków, ścian i bud, posplatanych z gałęzi i żywej wikliny, a wszystko przerośnięte pnączami, porostami i zielskiem, które z nieposkromioną bujnością wybijało z błotnistej ziemi. Nie podobało mi się to wszystko. Nie podobało mi się, że moi towarzysze parli naprzód jak zaczarowani, ale kto, powiedzcie mi, ziomkowie, kto słuchałby krasnoluda? A może jednak zdołałbym ich przekonać, gdyby inkwizytorka nie zobaczyła dziewczynki. Bo na wyprawie, moc zacni panowie, na prawdziwie bohaterskiej wyprawie nie spotka was nic gorszego od małych, niewinnych dziewczynek w chłopskich sukmanach!

- Ten rytuał... – odezwał się z wysiłkiem Blackwall. – Wcale nie chodziło o dzieci. Może z początku. Ale na końcu jedynie próbowała to powstrzymać. Na nasz widok dziewczynka poderwała się i z krzykiem rzuciła się jeszcze głębiej w zieloną plątaninę. Pomyślałem wtedy, że właściwie trudno ją winić, bo rogaci qunari, ubłoceni i wściekli, wyglądali jak gromada potępieńców. Tak czy inaczej, biegliśmy za dzieckiem i raptem byliśmy w jakieś obszernej ziemiance, nakrytej kopuła z wikliny przetkanej sinymi i brunatnymi porostami i tak szczelnej, że nie przesączała się przez nią ani odrobina światła. Nie było jednak potrzebne, bo na środku wolnej przestrzeni, wśród symboli płonących krwistą magią, stała apostatka.

- Sprowadziła nas tam – mówił dalej Blackwall. – A my pobiegliśmy za nią jak głupcy i przerwaliśmy rytuał, który miał ją odesłać z powrotem w Pustkę. Tak, panowie, to była magia krwi. Magia najgorszego rodzaju. Wymalowane na ziemi znaki rozbiegały się krwistymi nićmi ku ścianom, a na końcu każdej z nich leżało martwe dziecko: z poderżniętych gardeł wciąż płynęła z ran, zasilając ohydny rytuał. Apostatka przytrzymywała kolejną ofiarę, tę samą bosonogą dziewczynkę, którą zobaczyliśmy jako pierwszą. Dziecko szarpało się rozpaczliwie, usiłując uniknąć ofiarnego ostrza. I wtedy inkwizytorka do reszty straciła rozum. Nie, nie pytajcie mnie, czemu przydzielono nam taką narwaną smarkulę. Trzeba przyznać, że i ze starszych oraz bardziej doświadczonych nie mieliśmy tam dużo więcej pożytku. Wszystkich po równo zwiodła klątwa Nahashinu.

Z rąk inkwizytorki wytrysnęły błyskawice. Apostatka wciąż szamotała się ze swoją ofiarą, kiedy ugodziły ją i zamknęły w świetlistym owalu. Odwróciła do nas głowę, odrzuciwszy siwe, splątane kudły i powiem wam, że zobaczyłem w jej twarzy zdumienie, które zaraz znikło, wyparte przez paniczny strach. Ale wszystko to widziałem zaledwie okamgnienie, bo zaraz później ściany ożyły i zaczęły się spod nich wyłaniać pomioty. Wszystko wokół poruszało się, kłębiło z ohydnymi chlupnięciami, gałęzie trzaskały pod łapami hurloków, genloki wypełzały z błotnistej breji pod ścianami pomieszczenia, inkwizytorka gasiła błyskawicami kolejne magiczne symbole, a my po prostu staraliśmy się nie dać się zabić. Chociaż nie. Blackwall biegł tuż za smarkulą i osłaniał jej plecy, a Morrigan również ciskała jednym zaklęciem za drugim, żeby oczyścić jej drogę.

Ostatecznie to inkwizytorka zabiła apostatkę, ale obyło się bez magicznych pojedynków i wymiany obelg. Po prostu uderzyła ją mieczem w plecy. Ostrze weszło w ciało z ohydnym chrupnięciem i już było po wszystkim. Inkwizytorka szarpnięciem oswobodziła broń i przypadła do dziecka.

I wtedy coś mnie tknęło. Coś mnie przeraziło do szpiku kości.

Oczy dziewczynki płonęły jadowitą żółcią. Przekrzywiła głowę na ramię i rzuciła inkwizytorce drwiące spojrzenie.

- Dziękuję ci, moja droga – powiedziała i pocałowała ją prosto w usta. – Zobaczymy się jeszcze.

Inkwizytorka osunęła się jak nieżywa, a potem resztki krwawych symboli gasły i pod kopułą zapadła całkowita ciemność.

Ostatecznie to Blackwall wyprowadził nas z powrotem na powierzchnię, Blackwall i Żelazny Byk, który tamtego dnia okazał się kimś więcej niż kolejnym najemnikiem qunari. Przerzucił sobie przez ramię nieprzytomną inkwizytorkę i torował nam drogę przez ciżbę pomiotów, jakby nic na świecie nie mogło go zatrzymać.

- Nie wyczuwałem ich. – Strażnik z niedowierzaniem potrząsnął głową, chociaż już wcześniej zdaliśmy sobie sprawę, że pomioty z Moczarów Nahashin nie przypominały żadnych innych. – Nie czułem nic, póki mnie nie ukąsiły.

- Zaczarowała nas wszystkich – odezwała się niespodziewanie Morrigan. – Ciebie, mnie, inkwizytorkę. Zwabiła nas do gniazda apostatki, żebyśmy ją uwolnili.

- Czym ona jest? – odważyłem się zapytać.

Czarodziejka niecierpliwie machnęła ręką.

- Czymś, co przywołano z Pustki – odpowiedziała z irytacją. – Czymś znacznie potężniejszym niż demon.

- Apostatka łączyła dzieci z pomiotem – tłumaczył Blackwall. – Sądzę, że wykorzystywała magię krwi, żeby stworzyć istoty, które będą odczuwały zew Starszych Bogów, ale pozostaną jej posłuszne.

- I to się jej udało – wtrąciła Morrigan. – Pozostały posłuszne. Jedynie zmieniły panią.

- Coś jednak poszło nie tak – ciągnął Strażnik. – Obudziła w Pustce coś, co było zbyt potężne, by jej służyć.

- Więc próbowała to odesłać – dodała Morrigan.

- Ale wtedy pojawiliśmy się my – dokończyłem.

Czarodziejka potrząsnęła głową.

- Nie pojawiliśmy się. Sprowadziła nas. Kierowała nami od samego początku.

- W niczym nie jesteś od niej lepsza – odezwał się chrapliwie qunari. Był wściekły i wydawało się, że zaraz skoczy na czarodziejkę. – Jak wiele z tego wiedziałaś, kiedy prowadziłaś nas do gniazda apostatki?

Jednak wbrew moim obawom Morrigan nie uniosła się gniewem.

- Wtedy – odpowiedziała niemal łagodnie – wiedziałam już bardzo niewiele. Ale tak, kiedy wyruszaliśmy z Val Royeaux, spodziewałam się, że spotkamy coś potężniejszego niż wiejska wiedźma, która zagustowała w pieczystym z niewinnych dziatek. Tyle że później ta wiedza uleciała mi z głowy. To coś zmąciło mi rozum. Wydawało mi się, że wyczułam moją matkę...

- Ja ścigałem Architekta – wyznał Blackwall.

- Inkwizytorka próbowała ocalić niewinne dziecko przed magią krwi – powiedziałem.

- A my – Byk popatrzył na mnie posępnie – nic nie wiedzieliśmy i nie mogliśmy was powstrzymać.




Zamawiając wcześniej dostajesz więcej
Sprawdź ofertę:

Premiera 20 listopada 2014 r.
Polska wersja językowa na wszystkich platformach

Regulamin

Postanowienia ogólne

1. Organizatorem konkursu jest GRY-OnLine S.A. ul. Gabrieli Zapolskiej 16A, 30-126 Kraków KRS: Sąd rej. Kraków–Śródmieście XI Wydz. Gos. KRS nr 0000294732, NIP: 677-21-54-611, kapitał akcyjny 700 000 PLN (opłacony w całości).

zobacz cały regulamin konkursu