Nim Oghren zdążył się zastanowić nad tym, co właśnie usłyszał, Alara przebiegła obok niego szczerząc zęby w drapieżnym uśmiechu.
W jej dłoniach, niczym szpony, tkwiły dwa sztylety o ostrzach z czerwonej stali. Jej ruchy, kiedy wbijała ostrza w karki pomiotów, były równocześnie oszczędne i eleganckie. Krasnolud był pod wrażeniem. Złodziejka, psia jej mać. Raczej skrytobójczyni. Szary Strażnik znał złodziei, tych z Kurzowiska, i tych z Mrokowiska. Oni zawsze walczyli tak, żeby uciec. Najlepiej z łupem. Alara uderzała, żeby zabić. I pędziła wprost na Gadę Helmi!
- Na cycki mojej matki! – ryknął i ruszył do walki. Nie wiedział, w jakiej grze bierze udział, ale nie zamierzał pozwolić długouchej na skrzywdzenie Gady. Problem polegał na tym, że był wolniejszych od elfki, a swoim krzykiem zwrócił na siebie uwagę mrocznych pomiotów.
Ciął pierwszego genlocka w udo. Z radością poczuł jak ostrze przecina ciało, a później miażdży kości. Poszedł za ciosem, pozwalając prowadzić się toporowi. W kolejnego potwora wpadł barkiem, wpychając go do rowu pełnego kipiącej lawy. Ledwo usłyszał jego krzyk. Za to poczuł zapach palonego mięsa. Ale ostrze wędrowała dalej, bezlitosne i groźne. Dwa kolejne potwory padły na ziemię. Jeden z odciętą głową, drugi z na wpół oderwanym od reszty ciała tułowiem.
Szary strażnik sapnął z satysfakcję. Tylko, że elfka była szybsza. Może nie zostawiała za sobą tyle trupów co on, ale zbliżała się do Gady. Oghren musiał coś zrobić. Powstrzymać ją. Ale jak, skoro dzieliło ich blisko dziesięć metrów?
Krasnolud wrzasnął i wziął potężny zamach. Zakręcił się, wykorzystując wywalczoną przestrzeń i wyrzucił potężny dwuręczny topór. Gdyby obserwował jego lot, mógłby z zadowoleniem zobaczyć, jak obcina on głowy dwóm bardzo zaskoczonym pomiotom. Ale Oghren pędził już dalej.
Nie celował w Alarę. Topór powalił genlocka, który stał tuż przed nią, a w którym skrytobójczyni właśnie zatopić miała ostrza swoich sztyletów. Teraz jej cios trafił w pustkę. Ona sama wytrącona z równowagi, z trudem walczyła o to, żeby uniknąć upadku. Co więcej, Oghrenowi udało się w ten sposób zwrócić uwagę pomiotów na elfkę. Tyle mu wystarczyło. Krasnolud nie zamierzał zabić Alary. Chciał tylko dotrzeć do Gady pierwszy.
Genlock o twarzy pokrytej czerwoną farbą wyszczerzył zęby w uśmiechu, kiedy zobaczył biegnącego na niego krasnoluda. Popełnił błąd, zakładając, że skoro Szary Strażnik nie miał broni, to jest bezbronny. Nie mógł się bardziej pomylić. Oghren ważył blisko dziewięćdziesiąt kilogramów. Jego zbroja dodatkowe dwadzieścia. Została wykuta z białej stali i, żeby ją uszkodzić, trzeba było czegoś więcej niż tego niechlujnie wykonanego miecza z kiepskiej stali, który dzierżył genlock. Dodatkowo Oghren szarżował na niego, najszybciej ja potrafił, koncentrując się na jednym ciosie okutej w pancerną rękawicę pięści, który zamierzał zadać. Wynik tego starcia był jasny do przewidzenia. Miecz pomiotu pękł na pancerzu krasnoluda. Podobnie zresztą jak szczęka genlocka. Potwór padł na ziemię, a Oghren skoczył na niego, całym swoim ponad stukilogramowym ciężarem. Towarzyszyły temu dziki wrzask i chrzęst pękających kości.
Kolejny pomiot padł trafiony strzałą, którą wypuściła stojąca przy wejściu Bella. Szlachcianka natychmiast sięgnęła po kolejną. Maren sformował w dłoniach kulę ognia, która łagodnym łukiem poleciała w stronę grupy genlocków. Nastąpiła eksplozja. Kilka potwór stanęło w płomieniach, inne zostały wypchnięte przed podmuch prosto w lawę.
Oghren ocenił sytuację. Przed sobą miał jeszcze dwóch przeciwników. Arlena właśnie rozprawiała się z atakującym ją genlockiem. Gada radziła sobie całkiem nieźle, ale ciągle były przy niej trzy potwory. Krasnoludka wydawała się tracić siły. Szary Strażnik porwał leżący na ziemi miecz, własność jednego z martwych już pomiotów i rzucił się w wir walki.
Kolejny cios, rozpruty brzuch i obrzydliwy zapach wydobywający się z rozprutych jelit. Celna strzała Belli przyniosła śmierć następnemu potworowi. Zostało jeszcze trzech. Pierwszy zakosztował ostrza Gady. Drugi poczuł smak czerwonej stali sztyletów Arleny. Trzecim zajął się Oghren.
Spojrzenia Szarego Strażnika i krasnoludki spotkały na się na ułamek sekundy. W jej oczach dojrzał gniew, ale też zdziwienie. Nie wiedziała, czy powinna z nimi walczyć, czy cieszyć się z niespodziewanego ratunku.
I wtedy krasnolud zobaczył, jak Bella zwalnia cięciwę. Strzała leciała prosto w Gedę! Oghren skoczył. Wiedział, że nie jest w stanie zasłonić krasnoludki, ale w desperackiej próbie, przeciął powietrze. Wydarzył się mały cud. Poczuł, jak ostrze zdobycznego miecza uderza w drewniany promień strzały, a ona sama się łamie, żeby później spaść na ziemię.
- Ha! Nie tak łatwo ze mną zdradliwe suki!
Odwrócił się do Gedy, stając tak żeby być pomiędzy nią, a Bellą. Krasnoludka uśmiechnęła się do niego.
- Za tobą Geda! – krzyknęła Arlena.
Oghren zesztywniał. Genlock. Czwarty. Ale skąd się wziął?! Było ich tylko trzech. Potwór wydał z siebie dziwny na wpół żałosny, na wpół tryumfalny skrzek. Jego ostrze zatopiło się w ciele Gedy. Krasnoludka jęknęła i upadła na ziemię z mieczem sterczącym w boku.
Arlena doskoczyła do potwora i wbiła mu sztylet w szyję. Trysnęła gęsta, ciemna krew.
- Oghren! Co ty zrobiłeś!? Trafiłabym w niego! – krzyczała, biegnąca w ich stronę Bella.
- Właśnie! Na wszystkie demony pustki, co to miało znaczyć?! – warknęła Arlena – Twój topór o mało nie odciął mi ręki! Gdyby nie ty, zdążyłabym jej pomóc!
Krasnolud chyba po raz pierwszy w życiu nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Stał oszołomiony, wpatrując się to w towarzyszy, to w leżącą na ziemię, ranną i nieprzytomną Gedę. Pierwszy dopadł do niej mag. Podniósł tunikę krasnoludki i pokręcił głową.
- I jak? – zdołał wreszcie wydobyć z siebie głos Oghren.
- Ostrze ześlizgnęło się po kolczudze. Tylko dlatego jeszcze żyje. Ale rana jest poważna. Głęboka. A sam miecz – pokazał na zielonkawą ciecz, którą był pokryty.
- Przeklęte psy. Gdybym wiedział, wepchnął bym im tę truciznę prosto w gardło – Oghren zacisnął pięść i jakby na potwierdzenie swoich słów, zamachnął się zadając cios niewidzialnemu przeciwnikowi – Ale pomożesz jej?
Maren podniósł głowę znad krasnoludki.
- Opatrzę, jeśli trzeba. Znam kilka prostych zaklęć leczniczych, ale prawdziwą uzdrowicielką jest tu Bella.
Szlachcianka drgnęła, kiedy usłyszała swoje imię.
- Co takiego!? - krzyknęła zaskoczona.
- Ty jesteś uzdrowicielką – powtórzył młodzieniec i zamrugał dwa razy – Tak mi powiedziano.
- Bzdura. Nie znam się w ogóle na magii.
- To co tutaj w ogóle robisz? – warknął Oghren.
Bella odwróciła się do niego i potrząsnęła ciągle trzymanym w ręce łukiem.
- Właśnie to – syknęła.- A gdyby nie ty, w ogóle nie mielibyśmy teraz problemu. Odstrzeliłabym tego genlocka.
- Myślałem, że celujesz w Gedę.
- Dlaczego miałabym to robić?!
- No bo przecież krzyczała, że Harrowmont chce ją zabić. A wy pracujecie dla Harrowmonta... Poniekąd.
- Pracuję dla królowej – syknęła szlachcianka – I zapamiętaj to sobie Szary Strażniku.
- Ale przecież krzyczała o Harrowmoncie na wszystkie piwa tego świata!
- Po tylu dniach spędzonych samotnie na Głębokich Ścieżkach, ścigana przez pomioty... – Maren zawiesił głos i kontynuował dopiero po chwili – Kto wie, co my byśmy krzyczeli na jej miejscu.
Oghren zwiesił głowę. Odetchnął głęboko.
- Czyli nie możesz jej pomóc?
- Użyję tych zaklęć, które znam. Ustabilizuję jej stan, ale nie wyleczę jej. Jeśli ktoś tego nie zrobi wkrótce – młodzieniec tylko pokręcił ze smutkiem głową.
- A ty? – Szary Strażnik zwrócił się do Belli.
- Już mówiłam.
- A ty? – wskazał na Arlenę. Elfka nie kłopotała się odpowiedzią. Tylko prychnęła.
- Dobra – postanowił Oghren – Zrób, co możesz zrobić i wracajmy na powierzchnię. Im szybciej tym lepiej. Jak będzie trzeba, to wyniosę ją tam na własnych plecach.
- Z tym akurat to będzie problem – zauważyła elfka i pokazał na korytarz, którym przyszli. Kamienne drzwi były zamknięte.
- O żesz w dupę – jęknął krasnolud.
Chwilę później stał bez ruchu, oparty o swój topór i obserwował, jak Maren rzuca lecznice zaklęcia. Spod jego dłoni wydobywało dziwne, ciepłe, niebieskawe światło. Bella pomagała zakładała opatrunek na ranę krasnoludki. Geda zaś leżała na ziemi. Ciągle blada i nieprzytomna.
- Żadnych zamków, tajemnych wajch – odezwała się Arlena, podchodząc do krasnoluda. Ostatnie minuty spędziła na dokładnym sprawdzeniu kamiennych drzwi – tylko lita ściana. Nie wyjdziemy tamtędy. Trzeba iść głębiej.
Oghren kiwnął głową. Mógł się tego spodziewać. Na Głębokich Ścieżkach nigdy nic nie przychodziło łatwo. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej?
- Jedno z nich kłamie – stwierdził nagle.
- Dlaczego?
- Nie puściliby nas na Głębokie Ścieżki bez uzdrowiciela. To bez sensu. Jedno z nich potrafi pomóc Gadzie, ale tego nie robi.
- Niby dlaczego?
- Pomyśl tylko. To idealny sposób na jej zabicie. Całą robotę wykonały pomioty. Nikogo nie można o nic oskarżyć. Wystarczy tylko siedzieć z założonym rękoma i z zatroskaną miną.
Elfka wzięła głęboki oddech.
- Tylko wiesz Oghren – zaczęła ostrożnie – Póki co, jeśli Gada umrze, to osobą, która najbardziej przyczyni się do jej śmierci, będziesz ty.
Stary wyga Oghren, sławiony przez bardów Szary Strażnik, weteran niezliczonych krwawych bitew i senny koszmar większości właścicieli gospód na zachód od Orzammaru, nagle poczuł się bardzo zmęczony.
To nie tak miało być. Ci, którzy mieli być zdrajcami, okazali się być tymi dobrymi, ten dobry, który ostatkiem sił miał uratować niewinną ofiarę, okazywał się być tym złym. Wszystko stanęło na głowie, w efekcie czego w całkiem sporej już kałuży krwi leżała Gada Helmi, którą nakazano im uratować. Oghren, milcząc ponuro, spojrzał na uwijające się nad krasnoludzicą dwie postacie, coraz ciężej oddychające i mokre od potu. Czy to wszędobylskie, obezwładniające ciepło tak wyczerpało czarownika i szlachciankę, czy to, z jakim zapałem starali się oni wydrzeć dla rannej jeszcze trochę czasu? Doświadczony wojownik zdawał się znać odpowiedż, choć wcale mu się ona nie podobała.
- Może to się do czegoś przyda - Alara rzuciła Oghrenowi pod nogi dużą, powgniataną tarczę, która musiała należeć do jednego z zabitych pomiotów. Huk zaśniedziałego metalu uderzającego o kamienną podłogę wyrwał krasnoluda z zadumy - Może nie pobierałam nauk u uczonych, pachnących kurzem dam i mężów, ale nawet ja potrafię rozpoznać kogoś, komu zbyt dużo krwi w żyłach nie pozostało. I jak dla mnie, nasza księżniczka w potrzebie jest już jedną nogą w lepszym miejscu. Przywiążmy ją do tej tarczy i jak najszybciej poszukajmy wyjścia z tego cudownego, niewątpliwie gościnnego miejsca, gdzie plugastwa tyle, co pcheł w brodzie krasnoluda... bez urazy. Tu ani jej, ani sobie nie pomożemy.
- Ona ma rację, bez pomocy zdolnego uzdrowiciela los Gady jest przypieczętowany - Maren odszedł od bladej krasnoludzicy, wycierając perlące się od potu czoło rękawem szaty - Dodatkowo, panujące tu ciepło zwiększa tempo, w jakim trucizna pustoszy jej ciało. Musimy działać, jeżeli chcemy ją uratować. Bo chcemy, prawda? - pozornie znużony, ale niezmiennie przenikliwy wzrok młodego maga padł na Oghrena, który doskonale wyczuwając niewypowiedziane oskarżenie poczerwieniał z wściekłości. I gdy kilku chwil brakowało, by szlachetna matka Marena zyskała od rozjuszonego krasnoluda kilka nowych, niezbyt pochlebnych mian, rozległ się ogłuszający, trzęsący chyba samymi trzewiami Głębokich Ścieżek ryk - ryk okrutny, pierwotny, zatrzymujący na moment bicie serce u wszystkiego, co żywe. Kompania spojrzała po sobie, by po chwili jak na komendę przenieść wzrok w głąb tonącego w nieprzebranym mroku korytarza prowadzącego w dół, ich jedynej drogi, a zarazem miejsca, z którego dobiegło mrożące krew w żyłach zawołanie.
- Z każdą chwilą coraz lepiej. Na wpół martwa pannica do targania, gorąco, cuchnąco i na dodatek wygląda na to, że coś bardzo dużego i podirytowanego przed nami. Jeszcze jeden zwykły, nudny dzień na szlaku. - złodziejka jak zwykle starała się pozować na niewzruszona i pewną siebie, choć akurat w tej chwili słabo jej to wychodziło.
- To nie koniec złych wieści, podejdżcie - klęcząca przy rannej Bella nawet nie starała się ukryć
podniecenia. Gdy skąpana w pomarańczowym blasku płynącej nieopodal lawy drużyna stanęła nad nieprzytomną Gadą, szlachcianka delikatnie zdjęła jej czerwoną od krwi kolczugę. - Co wy na to? - spytała łuczniczka, po kolei patrząc każdemu prosto w oczy. Maren odwrócił się powoli, Alara uśmiechnęła szyderczo, a Oghren splunął sobie pod nogi, cedząc przez zaciśnięte zęby - Ech, wy kobiety i wasze zabawne wyczucie czasu. Zaprawdę, słabą sobie chwilę wybrałaś na bycie w ciąży, dziecino...