Zwycięzca w pierwszym etapie
Praca użytkownika Musich
Na Głębokich Ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy.
Zobacz całe zgłoszenie
Dla tych, którzy się tam znaleźli, stanowiło to odmianę od tego, w jakich okolicznościach zwykła czyhać na nich śmierć. Niezbyt miłą, ale jednak odmianę. Do tej pory oglądali się przez ramię w ciemnych uliczkach, wypatrywali śmierci wśród koron drzew Głuszy czy w goryczy zatrutego kielicha. W końcu należeli do podwładnych króla Alistaira i królowej Anory. Załatwiali sprawy, których nie mogło załatwić wojsko czy oficjalna polityka.
- Na młoty i kowadła, jak ja uwielbiam zapach siarki o poranku. Prawie tak jak zapach…
- Krasnoludzie – napominający szept Belli, szlachcianki wygnanej z Antivy, przerwał poranne wywody Oghrena. Jej głos był ostry, co jeszcze potęgował akcent, ale krasnolud najwyraźniej się tym nie przejął.
- No co, dobrze powitać dzień, nawet jak nie można go odróżnić od nocy. – Podniósł się i rozejrzał wokół. Pozostali jego towarzysze, elfia łotrzyca podzielająca Oghrenową miłość do trunków i młody mag, który jednocześnie pracował dla Wieży i dla królowej, już upakowywali resztki tobołów po obozowisku.
Alara uśmiechnęła się do niego. Widać łączyła ich nie tylko miłość do trunków, ale i podobne poczucie humoru.
Mag i szlachcianka tylko przytaknęli, Oghren ze smutkiem skinął głową i po tym zwyczajowym rytuale ruszyli w drogę. Krasnolud trochę tęsknił za widokiem jakiegoś pomiota. Lawa była dość marnym wrogiem. Nie można było zatopić w niej topora, a przynajmniej nie bez szwanku dla broni. Rytm marszu wśród ciasnych, śmierdzących pajęczyną korytarzy przerywali tylko na zwyczajowe pytania: „czemu królowa wysłała swoich agentów na pomoc Harrowmontowi?”; „jak i po co królowa zapewniła swoim agentom kompanię krasnoludzkiego Szarego Strażnika?”, „czemu krasnoludy same nie rozwiążą swoich problemów?”.
Parę godzin później, gdy przestawali czuć nogi, Maren położył dłoń na ramieniu Alary. Pozostali także się zatrzymali. Mężczyzna, a może chłopak jeszcze, podniósł dłoń ku górze, zacisnął ją w pięść, a z jego garści wypłynęły srebrzyste nici.
- Jest w środku – oznajmił, wskazując na potężne, kamienne drzwi. Wszyscy wzięli oddech. Wszyscy poza Oghrenem, który odruchowo chwycił topór.
- I nie tylko ona, ale jeszcze pomioty. Czuję je. Wreszcie.
- Twój entuzjazm mnie przeraża – skomentowała Bella, wypatrując jakiejś odnogi korytarza, a może wyłomu w ścianie. Na próżno. – Jeśli pociągniemy dźwignię i otworzymy drzwi, od razu ten, kto porwał Gadę Helmi, dowie się o nas.
- Niech się dowie.
- I twój uśmiech. Twój uśmiech też mnie przeraża.
Zbliżali się do celu. Już mieli odnaleźć Gadę Helmi, córkę jednego z krasnoludów najwyższej kasty krasnoludzkiej w Kar’Hirol, przebywającą pod opieką Harrowmonta. Jej wysoka pozycja w thaigu o dużym znaczeniu mogło tłumaczyć zainteresowanie królowej. Było to tłumaczenie naciągane.
Nie mieli wyjścia. Otworzyli drzwi.
Ze zgrzytem, z mrokiem obejmującym wnętrze przestronnego hallu, zobaczyli straszną rzecz. Krasnoludkę zbryzganą resztkami pomiotów, przytłoczoną ich ilością, a jednak w niemal bersekerskim szale torującą sobie drogą w głąb Ścieżek.
- Świetnie, kolejni. Najpierw Harrowmont, potem pomioty, a teraz wy. Czemu aż tylu chce mojej śmierci. – A za wykrzyknik posłużył topór wbity w czaszkę kolejnej kreatury.
Schowaj zgłoszenie
Wyróżnieni w pierwszym etapie
Praca użytkownika baszsz
Na głębokich ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy. I tym co ów blask ukazał naszym oczom.
Zobacz całe zgłoszenie
Wielkie dwumetrowe, niezasługujące na życie stworzenie o fałdach skóry zwisającej na całej długości oślizgłego, ociekającego lepkim śluzem cielska, o mackach wychodzących z narośli na plecach potwora - oto co na nas czekało na końcu Thaigu Svenjana. Bertrand, najtwardszy z nas, prawdziwy twardziel z południa Fereldenu, na widok tego monstrum, niczym za dotknięciem kostura, zmienił się w oddychający ciężko wrak człowieka. Oczy jego, zawsze niezmiennie zielone, wyglądające groźnie spod opadających powiek, teraz nie wyrażały niczego więcej niż potwornego przerażenia, kolor oczu wyblakł, zostawiając dwie czarne niczym woda w sztolniach kopalnych, ziejące pustką dziury. Mimo iż nie usłyszałem krzyku ostrzeżenia, doskonale wiedziałem co należy uczynić, a raczej czego nie czynić.
Przede wszystkim: nie walczyć. Musieliśmy dostać się do Kara'dum z ostrzeżeniem na ustach i strachem w oczach, inaczej nie uwierzą w to co dziś zawładnęło naszymi zmysłami. Jeśli doszłoby do walki, nie ma wątpliwości, że jeszcze dziś ucztowalibyśmy z Przodkami w Sercu Kamienia. Legion musi poznać prawdę.
Pierwszy do ataku ruszył Vale, śniady elf o lawendowych oczach, którego głowa wyleciała w powietrze zanim zdążył wykrzyczeć nazwę swego klanu. Drugim trupem stał się Bertrand, szukający z dobrym skutkiem śmierci w tych czerwonych czeluściach zapomnienia. Trzecim został Bigby, mój brat, którego znałem dopiero od niedawna, lecz historia ta okazała się kresem naszego krótkiego braterstwa.
Ja uciekłem. Co to za czasy, w których odwaga jednostki w tłumie bohaterów ukazywała się w ucieczce, miast w honorowej śmierci na polu walki?
Schowaj zgłoszenie
Praca użytkownika StilleR666
NA GŁĘBOKICH ŚCIEŻKACH ŚMIERĆ KRYŁA SIĘ NIE WŚRÓD CIENI, ALE W OŚLEPIAJĄCYM BLASKU LAWY.
Zobacz całe zgłoszenie
Przerażenie przed rychłym runięciem w rwący potok żółto-czerwonej masy, sprawiało iż spacer po rozpadającym się moście co raz to zwalniał . Łącznik pomiędzy gruntem był pełen dziur i gruzu, do tego stopnia iż trzeba było poruszać się jeden za drugim . Przewodzący im wszystkim Szary Strażnik który kazał się nazywać Steelman, napotykał to coraz trudniejsze przeszkody w czasie całej podróży , ale ten most jest początkiem problemów. Bo tuż przed nimi dawne krasnoludy już czekały, skryci za skrzyniami i barykadami. Ja sam obserwowałem to wszystko z wysokiego szczytu Thaigu Ortana. Śmiertelnicy z ledwością przekroczyli most, a dawny krasnolud Mardas wyszedł im na przeciw i począł mówić do swojego pobratymca dzierżącego kuszę.
- Przodkowie uśmiechnęli się do nas rodaku, już myślałem ,że to kolejne pomioty. Jesteście wsparciem z Cadash?
Varric, jak go nazywali kompani , był wyraźnie zaskoczony pytaniem. Elf Solas odpowiedział .
- Nie , nie jesteśmy wsparciem duchu. Cadash i Thaig Ortana padły wiele lat temu.
Duch był wyraźnie zaskoczony.
- O czym ty mówisz elfie? Spójrz co stoi za nami.
- Stoją ruiny przyjacielu. Musimy przejść.
- To zwiadowcy pomiotów zabić, zabić wszystkich!- wykrzyczał Mardas, wyjmując z pochwy miecz. Ten zabrzęczał ,i na rozkaz swojego pana poleciał w stronę Elfa. Solas nawet nie drgnął , a sam krasnolud rozpłynął się w powietrzu. Steelman, wypuścił strzałę , jednak ta powędrowała w bramę miasta .
-Solas , co to było? Kim były te krasnoludy?- zapytał przerażony Ogren.
- Obrońcy Thaigu. To obrazy z przeszłości, bitwa o Ortan. Wydarzenia przed samym natarciem będą się powtarzać dopóki Thaig nie zostanie obroniony.
- A ten padł...-wtrącił Strażnik.
- Obrońcy toczą wojnę ,której nigdy nie wygrają. Te obrazy, to symbole upadającej nadziei ,która umiera pod naporem zła. Ale fakt ,że duch zareagował na nas, napawa mnie niepokojem.
-Co masz na myśli?- zapytał Varric.
-Takie obrazy, powtarzają się same , i żyją same z siebie. Nic co śmiertelnik powie czy uczyni nie zmieni biegu historii. Coś jednak zmieniło to , imaginacje rzuciły się na nas , zamiast wyczekiwać pomiotu.
-Może to przez ciebie?- wtrącił Ogren. -W końcu jesteś magiem i takie tam.
-Aby wpływać na takie obrazy, potrzebna jest ogromna ilość energii. Bądź przerwana zasłona.
Elf wypowiadając ostatnie słowa zaczął powoli odwracać się w stronę mojej wieży . Ten mag jest dużo bardziej doświadczony jeżeli chodzi o pustkę i duchy niż ktokolwiek kogo spotkałem. Być może będzie mógł mi pomóc . Wkrótce się ujawnię, jednak najpierw trzeba poznać ich dalsze zamiary. Nie mam wiele czasu, śmiertelnicy ruszyli w stronę bramy. Tam są pomioty, jeżeli ruszą na nich, zepchną ich do rozpadliny. Muszę zareagować.
Schowaj zgłoszenie
Praca użytkownika FrayInGame
Na Głębokich Ścieżkach śmierć kryła się nie wśród cieni, ale w oślepiającym blasku lawy.
Zobacz całe zgłoszenie
Ulotny, unoszący się gdzieś na granicy słyszalności, tembr wszechobecnej ciszy nie zdołał przebić się przez, twarde niczym żelazo, umysłowe bariery Filderberga. Najemnik od lat pełnił funkcję przedstawiciela Nisselmana, arla Denerim, wszędzie tam, gdzie jego podwładni bali się postawić stopę. Krótki świst i ruch powietrza splotły się z ochrypłym okrzykiem. Najemnik drgnął, dusząc w zarodku przekleństwo, rozkwitające na jego języku.
- Wybacz Berg! - krzyknął strzelec, walcząc już z kolejnym bełtem.
Ostatni przeciwnik gwałtownie stanął w płomieniach, przywołanych przez najmłodszego członka ekspedycji.
- Dobra robota Nils – stwierdził krótko Filderberg, wycierając zakrwawione ostrze o poły płaszcza stygnącego trupa.
- Krasnoludy, nie pomioty – wyszeptał mag, lustrując z niedowierzaniem liczne, skulone na ziemi sylwetki.
- To nic nie zmienia! Musimy iść dalej – odparował Crosdenyar, wyrywając z najbliższych zwłok zgięty bełt. Po krótkich oględzinach z niesmakiem odrzucił na bok bezużyteczne żelastwo.
- Cros ma rację – podjął Filderberg, wzruszając ramionami. - Możemy chwilę odpocząć, ale potem ruszamy.
Nils nerwowo pokiwał głową obracając w palcach białą kostkę do gry. Z cichym westchnieniem odkorkował niewielką buteleczkę, wypełnioną intensywnie niebieskim płynem.
- Coraz ich mniej – poskarżył się elementalista. - W tym tempie skończą się jeszcze przed tym całym thaigiem...
Schowaj zgłoszenie