Zwycięzca w drugim etapie
Praca użytkownika Teatime
Przez cały ten czas nie potrafiłem oderwać wzroku od zarośli znajdujących się nieopodal wiedźmy.
Zobacz całe zgłoszenie
Zdawało mi się, że czuję na sobie czyjś zachłanny wzrok śledzący każdy nasz najdrobniejszy ruch. Ukradkiem zerknąłem na Morrigarn. Krople potu spływające po jej czole utwierdziły mnie w przekonaniu, iż ona również wyczuwała tę gęstniejącą atmosferę bezgłośnej i pierwotnej grozy.
- Myliłam się. - w oczach czarodziejki dojrzałem nieznany mi dotąd błysk przerażenia. - To nie pomioty stanowią problem. To coś znacznie starszego i potężniejszego.
Z jednej strony czułem przytłaczający strach, który zdawał się krępować moje ruchy, z drugiej strony dreszcz ekscytacji na myśl o czekającej nas walce.
Nagle z gąszczu wyłoniła się cała chmara pomiotów.
- Na co czekacie?! Atakujcie! - z otępienia wyrwał mnie głośny ryk wydobywający się z gardła Żelaznego Byka, który wymachując swym ogromnym dwuręcznym mieczem niczym zabawką rzucił się na zbliżające bestie. - Wy ludzie potraficie być bezużyteczni.
Nie potrzebowaliśmy innych bodźców. Wahanie spowodowane widokiem twarzy dzieci na tych pokracznych tworach w końcu ustąpiło. Każdy z nas chwycił swą broń. Zacisnąłem dłoń na mojej nieodłącznej towarzyszce czując jak do mojej głowy powracają wspomnienia z czasów, które spędziłem wraz z Hawke - naszych niebezpiecznych przygód, w czasie których wyprzedzaliśmy śmierć tylko o krok.
Po chwili polana, na której staliśmy zabarwiła się na krwistoczerwono, a do mych nozdrzy dobiegł metaliczny zapach krwi. Łomot serca skutecznie zagłuszał wszelkie myśli. Teraz nie było miejsca na wątpliwości, czy strach. Czułem jak moje mięśnie same się poruszają korzystając z zdobytego doświadczenia. Pewnie wycelowałem Biankę w nadbiegającego w moim kierunku pomiota i powiedziałem jak za dawnych dobrych lat:
- Przywitaj się, Bianka. - chwilę później w jego gardło zagłębił się bełt.
Kątem oka dostrzegłem Morrigarn starającą się osłonić magiczną tarczą leżącego na trawie Blackwalla i Inkwizytorkę. Nie zastanawiając się dłużej pobiegłem w ich kierunku.
- Przybyła. - do mych uszu dobiegł niewyraźny szept smarkuli. Omal nie wywróciłem się słysząc ten sam głos, którym kiedyś próbowała nas przekonać do przedłożenia misji nad nasze osobiste cele. Doprawdy to dziecko było bardzo słodkie i naiwne, co udowodniły późniejsze wypadki. Przyjrzałem się szybko jej twarzy, ale oczy miała wciąż zamknięte, a oddech nierówny. Nie... czekajcie, to nie mogła być tylko moja wyobraźnia.
Wtem usłyszałem ogłuszający ryk. Podniosłem głowę i moje spojrzenie spotkało się ze wzrokiem szarżującego na mnie hurloka. Nim zdążyłem zareagować głowa pomiotu potoczyła się po trawie, zraszając mnie posoką. Chwilę potem dostrzegłem olbrzymi miecz i potężną sylwetkę qunari. Przez kolejne sekundy śledziłem postać wojownika, którego miecz ścinał kolejnych wrogów niczym sierp żniwiarza zboże. Było w tym widoku jakaś tajemna groza łączącą się z pierwotnym, dzikim pięknem.
- Jest tutaj. - Morrigarn szarpnęła mnie za skraj szaty. - Nie możemy pozwolić jej zbliżyć się do bachora.
Nagle rozległ się głośny śmiech i po środku polany stanęła mała dziewczynka ubrana tylko w prostą wiejską sukmanę. Równocześnie poczułem odurzającą woń zgnilizny.
- Co tu robisz? - czarodziejka skierowała w jej stronę swój kostur.
- Pustka nie jest już dłużej miejscem, w którym mogę mieszkać. Ten świat jest o wiele ciekawszy. - twarz nieznajomej rozjaśnił niewinny uśmiech. Okręciła się na pięcie, a jej brudne i zbite włosy przez chwilę zafalowały - Tutaj mam wielu przyjaciół.
Schowaj zgłoszenie
Wyróżnieni w drugim etapie
Praca użytkownika fuin
Wyziewy splatały się i rozplatały nad naszą kępą, to przesłaniając, to odsłaniając księżyc, który wydawał się kołysać jak żółta cmentarna latarenka.
Zobacz całe zgłoszenie
- Niebawem uderzą – odezwała się Morrigan, wypowiadając na głos to, co i tak wszyscy przecież wiedzieliśmy.
Oparłem Blankę o biodro i otarłem czoło z zimnej mgły, która osadzała się w postaci kropel na każdym odkrytym skrawku ciała, wsysając w siebie jednocześnie jego ciepło.
- Zatem przyjmijmy ich godnie – siliłem się na spokój choć nie mogłem liczyć, że ktokolwiek się na to nabierze. Wędrując przez ostatnie kilka dni, czując jak wisi nad nami nienazwane niebezpieczeństwo, korzystałem z każdej okazji by zgromadzić choć namiastki materiałów. Nie było tego dużo, ale i ja nie jestem byle złodziejaszkiem z Kurzowiska, wiedziałem co z tym zrobić.
Żelazny Byk z szarżownikami klęczeli przy ognisku obserwując jak maskuję moje pułapki. I dobrze, byłoby wspaniale gdyby nie zmarnowali ich na własnych cielskach. Dwoje naszych niefortunnych towarzyszy leżało za naszymi plecami jękami jedynie przypominając, że jeszcze żyją. Morrigan szeptała zaklęcia… A może nie? Może mówiła do siebie? Może jedno i drugie. Faktem było, że dzięki jej szeptom Bianka przy dotyku lekko mrowiła w palce.
Czerń nocy zaczynała tracić swą głębię, choć może była to tylko złudne życzenie naszych zmęczonych umysłów. Byliśmy gotowi. Każdy pogrążony w swoich własnych czarnych myślach oczekiwał na postać, w jaką ukształtuje się kłębiąca wokół mgła. Wiedzieliśmy, że nas okrążają, że jest ich dużo więcej niż nas. Ptak krzyknął i pierwsze z nich wstąpiło w krąg światła.
Było ich koło setki. Po wykrzywionych twarzach ciężko było cokolwiek orzec, ale najmłodsze ledwo chodziły, najstarsze w Orzamarze mogłyby już wystąpić w Próbach. Tęczówki miały mdłe wersje poprzednich barw, usta zasiniały, a odzienie ledwo zakrywało wychudzone ramiona czy wystające żebra. Jednak nie to sprawiało, że zimno spływało mi wzdłuż całego kręgosłupa. Te dzieci nie atakowały. Nie były zwykłymi pomiotami, których nie można utrzymać w żadnych ryzach. Nie rzucały nam się do gardeł i to mi nie pasowało.
- Pokaż się matko! – krzyknęła Morrigan, a ostatnie słowo zabrzmiało jak przekleństwo.
- Trochę szacunku dziecko… – głos Flemeth był niewiele głośniejszy od moich myśli, a jednak Morrigan zgarbiła się i uderzyła kolanem o ziemię.
- Nigdy więcej nie będziesz mi mówić, co mam robić. Wiem po co przyszłaś, wiem czego chcesz, ale nie dostaniesz tego. – z każdym słowem podnosiła się z takim trudem jakby na jej barkach siedziała cała nasza trójka qunari.
Flemeth zaśmiała się, a może zaświszczało mi w uszach, tej nocy wszystko wydawało się majakiem.
- Nie? Zobaczymy… Ale najpierw oddasz mi Inkwizytorkę.
I dzieci ruszyły do przodu, a my zacieśniliśmy krąg plecami do siebie i rannej Strażniczki. Bianka już zbyt długo łaskotała moje palce.
Schowaj zgłoszenie
Praca użytkownika Michu9212
Po raz któryś już z kolei upewniłem się, czy bełt wygodnie opiera się na cięciwie Bianki i podszedłem bliżej Morrigan.
Zobacz całe zgłoszenie
Żelazny Byk wyrwał się z fałszywego snu i wraz ze swoimi szarżownikami, dołączył do szyku dzierżąc rękojeść miecza qunari, specjalnie wykutego dla jego dłoni.
Czuliśmy jak mgła przybiera na wadze, a atmosfera gęstnieje. Mieliśmy wrażenie, jakbyśmy nagle stali się o tacy malutcy, podobnie jak powierzchniowcy, którzy pierwszy raz wchodzą do Orzammaru. Kłębiasty, szary dym zawirował gwałtownie wokół nas i… zniknął. Rozpłynął się w powietrzu w chwili krótszej niż pstryknięcie palcami.
Nastała cisza. Kompletna. Nie było słychać szelestu liści, ani śpiewu świerszczy. Ba! Nawet własnego oddechu nie słyszałem.
- Blackwall! - Żelazny Byk wrzasnął nagle nad moim uchem.
Lecz dopiero to co zobaczyłem przyprawiło mnie niemal o zawał, a możecie mi wierzyć, że swoje w życiu już widziałem. Ciało szarego strażnika, otoczone czarnymi i fioletowymi płomieniami, lewitowało nad nieprzytomną inkwizytorką. Między jego wyciągniętymi ramionami unosił się długi miecz, wycelowany ostrzem w dół.
- Zabić… tę… co zapieczętowuje – zawył ustami Blackwalla demon.
Dwaj szarżownicy qunari ruszyli na rozkaz, by powstrzymać owładniętego szarego strażnika, lecz padli bez życia po paru krokach. Za plecami usłyszałem głuche tupnięcie. Odwróciwszy się zobaczyłem nieprzytomną Morrigan.
- Parshaara – warknął Byk chwiejąc się na nogach.
Ze względu na to, w jak zacnym gronie się znajdujemy, pozwolicie panowie, że moich słów z tej chwili nie będę cytował. W zasadzie to powinienem dziękować Stwórcy, że krasnoludy odporne są na magię.
Ostatecznie czarę szaleństwa przelał głos, który usłyszałem w głowie. Głos milczący, odkąd poczęstowałem mojego brata, Bartranda, bełtem w pierś. Fragment Idola, posążka z czystego lyrium znalezionego na głębokich ścieżkach pod Kirkwall, którego Hawke pozwolił mi wtedy zatrzymać, znów zaśpiewał.
Schowaj zgłoszenie
Praca użytkownika mastji
Wiedziałem i ja, choć pewność, z jaką swoją ponurą wróżbę obwieściła nam czarodziejka spowodowała, że serce zaczęło mi bić jak oszalałe, a nogi zrobiły się zdecydowanie zbyt miękkie.
Zobacz całe zgłoszenie
Kątem oka dostrzegłem leniwie podnoszącego się Żelaznego Byka, który mówiąc coś szorstko do swoich szarżowników, splunął przez ramię uśmiechając się gorzko do Morrigan. To kiepski moment i towarzystwo, by okazać się skończonym tchórzem pomyślałem, coraz intensywniej wypatrując złowieszczych kształtów wśród powykręcanych w milczącej agonii drzew otaczającej nas kniei, a to, że niczego w niej w co można by uderzyć stalą nie znalazłem, przepełniło mnie grozą jeszcze bardziej.
Wirująca wściekle mgła, niczym już nie powstrzymywana, jak wygłodniały drapieżnik osaczyła nas szybko ze wszystkich stron, mlecznobiałym murem odgradzając naszą grupę od reszty Bagien Nahashinu. Cały mój świat skurczył się teraz do niewielkiego poletka cuchnącej rozkładem ziemi, porozrywanego brunatnymi korzeniami niewidocznych już drzew. Morrigan, stojąca dumnie kilka kroków ode mnie, pachnący ziołami i piżmem klejnot naszej burej kompani, zdawała się patrzeć w jeden punkt, gdzieś za nieprzebrany opar. Właśnie miałem zapytać wiedźmę, czy faktycznie jest w stanie cokolwiek dostrzec przez otaczającą nas ścianę niespokojnej mgły, gdy usłyszałem kroki. Cichy, miarowy mlask, wydawany tu przy każdym stąpnięciu, stawał się coraz głośniejszy i oczywisty. Nasłuchujący w milczeniu Byk już ściskał rękojeść swojej okrutnej broni, a jego dwóch współplemieńców stanęło w ciszy przy nieprzytomnej inkwizytorce i miotającym się w swoim własnym koszmarze Blackwellu.
Nagle, gdzieś za sobą, usłyszałem kolejne kroki, potem kolejne, kolejne i kolejne - mlask, mlask, mlask. Coś karykaturalnie niskiego wyłoniło się z gęstniejącej mgły, a ja, niemal nieprzytomny ze strachu i rozrywającej żyły adrenaliny spojrzałem prosto w nieco bladą, pucułowatą twarz kilkuletniej dziewczynki w żółtej sukience z wyhaftowanym motywem misia. Kilka szybkich oddechów później otaczała nas już cała gromadka dzieci, chłopców i dziewczynek w różnym wieku, patrząca na nas bez słowa niepokojąco mętnymi oczami. Zdezorientowani spojrzeliśmy po sobie, by po chwili przenieść wzrok na kolejne dziecko - wysoką, blondwłosą, trzymającą jarzący się słabnącym, niebieskim światłem kaganek dziewczynkę o wyłupanych oczach, niechybnie córkę jarla. I uwierzcie mi - to, co wydarzyło się chwilę później, towarzyszyć mi będzie aż do kresu moich dni - Ona spojrzała na mnie tymi ziejącymi nieprzejrzaną pustką otworami w twarzy i zupełnie spokojnie wyszeptała: "Chodźcie z nami, przyszliście nas ocalić, teraz my ocalimy was...". Histeryczny, opętańczy śmiech Blackwella, który niespodziewanie rozległ się zaraz potem, zdawał się rozchodzić daleko poza granice zgniłych i przeklętych niczym dusza pomiotu Bagien Nahashianu...
Schowaj zgłoszenie